wtorek, 30 grudnia 2014

Kleszcz

Przyglądał się pomysłom na slogany reklamowe mające przynieść dziesiątki tysięcy zysków producentowi niezbyt popularnego masła. Cała strona pokryta była pojedynczymi słowami, niepełnymi zdaniami i przede wszystkim bezsensownymi gryzmołami. W niespójnym chaosie, który zawsze zostawał po jego tak zwanym procesie twórczym, dwie koncepcje najbardziej przyciągały uwagę. Rozważał wybranie: "Smaruj, jedz, ciesz się życiem" oraz "Poczuj się jak pączek w maśle". Pierwsze hasło wydawało się lekko naciągane i już widział, że sprowokuje niektórych klientów do komentarzy w rodzaju "Smaruj, tyj, ciesz się cholesterolem." Mimo wszystko podobało mu się. Slogany rzadko okazywały się stuprocentowo trafne. Drugie hasło było zbyt niejasne. Sugerowało, że ktoś będzie zanurzał ludzi w roztopionym produkcie mleczarskim. Sięgnął po czerwony długopis, aby podkreślić pierwszy slogan. Jego ręka jednak zadrżała, po czym zamazała zdanie kilkoma złośliwymi ruchami. Powędrowała po kartce i zatoczyła nierówny owal wokół drugiego hasła. Kleszcz podjął decyzję. Marcin zagryzł dolną wargę, odłożył kartkę i przeniósł ręce na klawiaturę. Szybko napisał do producenta maila z propozycją reklamowego sloganu: "Poczuj się jak pączek w maśle."

czwartek, 9 października 2014

Pomyłka

Wydrążone rogi powędrowały w górę, a następnie zadudniły o stół. Część ich zawartości znalazła się w gardłach, a część pozostała na plecionych brodach. Ręce rzuciły się na mięso. Wprawnie rozszarpywały upieczone w całości kury, gęsi i barany, z rzadka tylko pomagając sobie nożami. Pan Patryk siedział i patrzył w swój róg w dalszym ciągu napełniony piwem. Pijał tylko Żywca, tylko puszkowego i to na dodatek niezbyt często. Jak się okazało w Valhalli nie serwowali puszkowego Żywca. Mieli jedynie to tutaj piwo niepasteryzowane, niefiltrowane, mętne - gęstą ciecz o konsystencji zupy. Pan Patryk wypił łyk i skrzywił się. Westchnął i sięgnął po leżący przed nim na stole kawałek suszonej ryby. Talerzy też w Valhalli nie mieli. I tak dobrze, że dieta martwych wikingów obfitowała w ryby. Gdyby nie paski suchego dorsza pan Patryk musiałby za całą kolację uznać surową rzepę honorowo pełniącą tutaj funkcję surówki. Umarł we wtorek, minęły trzy dni, więc dzisiaj musiał być piątek, a on jako katolik w piątki mięsa nie jadał. Nawet po śmierci i nawet w Valhalli.
- Patryk!!! - ryknął jego sąsiad, siedzący z lewej strony - Jak ja cię chłopie lubię! Pobijmy się na topory!
Pan Patryk otworzył usta. Miał chytry plan, aby asertywnie lecz stanowczo zaprotestować. Niestety ktoś już wsunął mu do ręki topór. Sąsiad, noszący bodajże imię Knut, też dobył swojej broni.
- Orientuj się!!! - ryknął współbiesiadnik.
Pan Patryk niestety się nie orientował i ostrze nadspodziewanie gładko zanurzyło się w jego czaszce. Poczuł ból i krew spływającą gorącymi strumieniami po policzkach,  a następnie osunął się na podłogę.

środa, 27 sierpnia 2014

Opętanie

Edward patrzył jak jego córka rzuca się po łóżku. Oczy dziewczynki w całości pokrywało bielmo, twarz nabrała koloru sino-zielonego, z ust wystawał długi, wijący się język. Jednocześnie z głębi gardła Marysi dochodziły charczące dźwięki. Słowa, nie słowa,obco brzmiące zgrzyty i skrzeki nacechowane podejrzaną regularnością. Egzorcysta stał z zimnym, kamiennym profesjonalizmem i recytował modlitwy. Po łacinie, bo podobną są bardziej skuteczne. Córka Edwarda rzuciła się całym ciałem w kierunku księdza, ale coś zatrzymało ją w locie. Zamarła na chwile z szponiastymi rękoma wyciągniętymi przed siebie jakby ktoś oglądał film z nią w roli głównej i zapauzował ją w stopklatce. Egzorcysta wypowiedział jeszcze jedno Gloria Patri, et Filio, przeżegnał się, opuścił krucyfiks. Jednocześnie Marysia łagodnie opadła na łóżko. Uspokoiła się, zieleń na jej twarzy zaczęła blednąć, na ustach pojawił się cień uśmiechu. Ksiądz odwrócił się i uspokajająco skinął do Edwarda głową. 
- To nic takiego - powiedział ciepłym głosem - zwykłe zimowe opętanie. Więcej diabłów opuszcza piekło, bo noce są dłuższe, mnożą się na ziemi i dochodzi do takich niegroźnych przejęć. Tydzień w domu, wypiszę zwolnienie. Proszę postawić przy łóżku obrazek świętego Antoniego. Musi być pobłogosławiony co najmniej przez biskupa. Proszę też dwa razy dziennie odmawiać nad córką "Litanię do przenajświętszej Marii Panny". Nie zaszkodzi również podawanie hostii na odporność. Raz dziennie, pod wieczór.

czwartek, 24 lipca 2014

Trzeci stopień

Byli inni. Żadne tam odmienni, po prostu inni. Różnili się od ludzi wszystkim, czym tylko się dało. Michal stał przy oknie schronu i patrzył przez szybę na szalejącą za oknem burzę zdecydowanie zbyt dużych, wielokątnych liści. Planeta była bardzo przewidywalna z meteorologicznego punktu widzenia. Porywisty wiatr wiał tutaj prawie przez cały czas. Każde wyjście na zewnątrz groziło zdmuchnięciem. Dlatego przed opuszczeniem schronienia należało dociążyć się specjalnym pasem. Obcy nie mieli tego problemu. Ich długie, pałąkowate ciała wrastały w ziemię. Pojedyncza, podobna do pnia noga cały czas zagłębiała się w glebę. Wyrastające z jej podstawy korzenie, odrobinę podobne do macek, ryły glebę i w ten sposób ciągnęły ciało do przodu. Michal wiedział to wszystko z raportów sond - małych upierdliwych robotów, które badały powierzchnię globu. Sam jeszcze nie miał przyjemności spotkać się z żadnym z tubylców. Aż do teraz. 

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Bóstwo

Dziesięć serii krzywych przysiadów. Dziesięć serii brzuszków, które ze względu na jego potężny garb bardziej przypominały kołyskę. Pompek nawet nie próbował robić. Za bardzo przeszkadzała mu przy tym krótka, pomarszczona i niedołężna ręka. Podniósł z ziemi duży kamień i z wysiłkiem zaczął go podnosić nad głową. Powtórzył trzydzieści razy i z gniewem rzucił głazem o najbliższe drzewo. Starł pot ze swojej pokrytej guzami czaszki. Zawarczał pod nosem. Był wściekły. Właściwie bez przerwy od jakichś dwóch lat. Sięgnął po karabin przykryty kurtką w korzeniach drzewa. Chwycił za kolbę, przetarł odruchowo lufę. Każdy inny strzelec w tym momencie odmówiłby krótką modlitwę do któregoś z bóstw wojny. Do Ardana, do Breven Tass, do Kehsi. Armie wszystkich krajów świata idąc na bitwę proszą bogów o pomoc. Czasem, jeśli akurat stający przeciwko sobie żołnierze pomodlą się do tego samego patrona, obydwie strony obejmuje bliźniacze błogosławieństwo, które odwraca kule, leczy rany i zamienia bitwę w nieskończenie długą i wyczerpującą wymianę kul. On się nie modlił. On Konrd Myślnski był zdany tylko na samego siebie. Tylko na swoją drżącą, skurczoną rękę i zaropiałe oczy. Skierował lufę w pobliskie paprocie i strzelił wyobrażając sobie, że kryją się tam wszystkie bóstwa świata.

środa, 16 kwietnia 2014

Czucie

Mieli go. Dorwali go, a raczej za chwilę dorwą. Wiedział, że będzie uciekał, ale nie dawał swojemu wycieńczonemu i wygłodzonemu organizmowi więcej niż pół godziny. Nie da rady dłużej krążyć. Najprawdopodobniej padnie ze zmęczenia gdzieś w ciemnym kącie ulicy, a oni będą musieli jedynie go zabrać. I tak długo ich zwodził. Prawie trzy tygodnie ukrywał się w mieszkaniu kolegi. Dwadzieścia dni spędził na unikaniu okien i obiecywaniu, że wszystkie pieniądze jakie  gospodarz wydał na jego utrzymanie, odda co do grosza. Ostatecznie jednak, kumpel, dawny współlokator z studenckich czasów, z którym zdawałoby się mogli konie kraść, nie wytrzymał napięcia i kazał mu się wynosić. Piotr opuścił schronienie późną nocą i od tamtej pory wałęsał się po zakazanych ulicach, unikał miejsc bardziej publicznych niż przystanek autobusowy, spał na śmietnikach.

poniedziałek, 3 marca 2014

Piesy

Burek przeciągnął się w swoim koszu, jeszcze przez sen zawarczał, po czym otworzył oczy i zaczął z zapamiętaniem drapać się za jednym z oklapniętych uszu. Kiedy uznał, że pchła, prawdopodobnie zresztą wyimaginowana, już sobie poszła, ruchem łapy włączył telewizor. Na ekranie prezenter mówił o zaletach picia naturalnej wody z kałuży i jej wpływie na długą, zdrową sierść każdego Piesa. Sam rzeczywiście miał wyjątkowo bujne i błyszczące owłosienie. Prezenter był Yorkiem albo Shitzu. Burek nigdy nie rozróżniał tych dwóch ras i podzielał zdanie swojego ojca, że nadają się jedynie do głośnego ujadania na mało istotne tematy. Burek machnął łapą, żeby przełączyć. Na ekranie pojawiła się para Pudli z nadmiernym namaszczeniem recytujących romantyczny dialog. Machnięcie łapy i monitor wypełniło sprawozdanie z życia ostatniego plemienia Piesów Dingo koczującego gdzieś na pustkowiach Australii.

środa, 5 lutego 2014

Podwieczorek

Pobudka, śniadanie z obowiązkową owsianką, spacer po parku zawsze upstrzonym żółcią i czerwienią jesiennych liści, obiad, drzemka, podwieczorek, a później niegroźny pokerek na zapałki, rzadziej brydż albo mocno amatorskie przedstawienie teatralne. Jednoosobowe białe pokoje z potężnymi żeliwnymi łóżkami i samotnymi paprotkami w pojedynczych oknach. Spokojne dni, czasem ukradkiem palone papierosy, zapach stołówkowego obiadu rozchodzący się równo o godzinie trzynastej trzydzieści, cisza nocna i po prostu cisza. Wszystko jak w domu spokojnej starości. Tylko, że Marek nie był stary, ale martwy.

czwartek, 16 stycznia 2014

Kołek

Słyszał wycie. Nie był w stanie ocenić, czy dochodzi spoza murów czy też ze środka zamku. Drżał od tego wycia. Albo on, albo cała budowla na pewno jednak coś drżało. Trzymał przy piersi osikowy kołek - przedmiot, który wyglądał jak zwykły palik do odgradzania krów, a jednak był jedyną bronią mogącą uśmiercić wampira. Pokonywał kolejne stopnie schodów i czuł jak wraz z wysokością, wraz z kolejnym krokiem jego strach rośnie. Zostały mu jeszcze trzy kondygnacje tych anormalnie krętych schodów otoczonych poręczą przypominającą jakiegoś zastygłego, drewnianego pytona. Zresztą cholera wie, czy to nie był pyton, którego ten cholerny krwiopijca przywlókł skądś podczas swoich podróży, a później swoimi przeklętymi sztuczkami czarnej magii, zamienił w drewno karząc mu wcześniej zawisnąć wokół schodów. Malkolmowi zaczynało mieszać się w głowie. I tak cud, że dopiero teraz. Przeszedł przez ten las pełen rozpalonych niezdrową zielenią oczu, dzikiego warkotu i gałęzi nachylających się nad głową jak ręce kata zakładającego stryczek. Uchronił go specjalny posrebrzany krucyfiks, krzyż w którego centrum, w kryształowym oczku pływało w formalinie ucho środkowe świętego Judy. Niestety tuż na skraju lasu zaczął uciekać, nie wytrzymał lęku, nerwy, napięte jak okrętowe liny podczas burzy, w końcu puściły i zaczęły łopotać na wietrze. Zgubił krucyfiks w biegu. Może to ten wiatr tak wył. Wył nieludzko jak zamęczane zwierze, wył diabolicznie i jakby gulgotliwie.