środa, 16 kwietnia 2014

Czucie

Mieli go. Dorwali go, a raczej za chwilę dorwą. Wiedział, że będzie uciekał, ale nie dawał swojemu wycieńczonemu i wygłodzonemu organizmowi więcej niż pół godziny. Nie da rady dłużej krążyć. Najprawdopodobniej padnie ze zmęczenia gdzieś w ciemnym kącie ulicy, a oni będą musieli jedynie go zabrać. I tak długo ich zwodził. Prawie trzy tygodnie ukrywał się w mieszkaniu kolegi. Dwadzieścia dni spędził na unikaniu okien i obiecywaniu, że wszystkie pieniądze jakie  gospodarz wydał na jego utrzymanie, odda co do grosza. Ostatecznie jednak, kumpel, dawny współlokator z studenckich czasów, z którym zdawałoby się mogli konie kraść, nie wytrzymał napięcia i kazał mu się wynosić. Piotr opuścił schronienie późną nocą i od tamtej pory wałęsał się po zakazanych ulicach, unikał miejsc bardziej publicznych niż przystanek autobusowy, spał na śmietnikach.
A raczej nie spał, lecz jedynie nerwowo leżał co chwilę obracając głowę i często, po kilka razy w ciągu jednej nocy, zmieniając miejsce noclegu. To już sześć dni, kolejny prawie tydzień. Jadł też bardzo mało, bo kolega, ta mniej podła wersja Judasza, podarował mu jedynie skromną ilość prowiantu i żadnych pieniędzy. Mało żebrał. Po pierwsze ciężko mu się było przemóc, bo jednak jeszcze do niedawna miał normalną pracę i proszenie obcych o cokolwiek przychodziło mu z trudem. Po drugie się bał.. Każdy kontakt z innym człowiekiem mógł się dla niego źle skończyć.
Sam nie wiedział w jaki sposób Straż Czucia wpadła na jego trop. Jeśli w ich metody postępowania w ogóle uwzględniały coś takiego jak trop...  W odróżnieniu od zwykłej Policji zajmującej się przestępstwami materialnymi, fizycznymi i przyziemnymi, Strażnicy Czucia nie stosowali racjonalnych metod prowadzenia śledztwa. Zamiast tego kierowali się mocno abstrakcyjnymi podszeptami intuicji. Rozwiązywali sprawy sercem.
Byli za nim, obława trwała. Słyszał szelest długich płaszczy owijających się wokół biegnących ciał. Słyszał stukające o ulicę podkute obcasy. Wyobrażał sobie rozmarzone i pałające gniewem oczy. Fantazyjne grzywki oficerów i ich mocno sugerujące wrażliwość wąsiki. Biegł na tyle na ile mógł, ale często przystawał ze zmęczenia, ciągle się słaniał i tracił oddech.
Wiedział, że za chwilę go dorwą. Był pewien, że któryś funkcjonariusz o nadzwyczajnie wytrenowanej intuicji już zachodzi mu drogę i zaraz z zaskoczenia przytknie do jego ciała neuro-pałkę wywołującą wewnętrzne rozdarcie i psychiczne cierpienie.
Piotr stanął opierając ręce o kolana. Oddech pulsował, serce szarpało, przed oczyma a raczej w środku oczu latały mroczki. Koniec. On pamiętał jeszcze czasy, kiedy nie było Straży Czucia. Jakoś, kiedy miał piętnaście lat sejm zrównał zadawanie bólu psychicznego z maltretowaniem fizycznym. Zdarzenie to, nieprawdopodobnym zrządzeniem losu zbiegło się z rozwojem technologii pozwalającej na manipulowanie emocjami. Pojawił się nowy organ ścigania, nowa siła bezwzględnie tropiąca zdradliwych mężów, wyrodne matki a nawet dwulicowych przyjaciół. Pojawiła się Straż Czucia.
Dwóch. Jeden zza rogu. Drugi zeskoczył z niskiego daszku. Nadmiernie ozdobione, jakby paradne mundury. Każdy z innymi detalami podkreślającymi indywidualność noszącego. Płaszcze o absurdalnie długich połach, szczupłe, natchnione twarze. I wymalowana na nich szczera, bezgraniczna nienawiść. Jeden ze strażników przytknął do boku Piotra neuropałkę i świat uciekiniera zawirował. Poczuł jednocześnie wielkie obrzydzenie do samego siebie i bezgraniczną miłość do całego świata. Po czym zemdlał.

Spędził noc w celi ponownie prawie nie śpiąc. Przynajmniej się umył i najadł. Posiłki, które mu przyniesiono nie były może smaczne, ale za to pożywne. Następnego dnia rano strażnicy wywlekli go z celi i akompaniując falą poetyckich, wysublimowanych przekleństw przeprowadzili do sali przesłuchań. Oficer podstawił mu krzesło i zaproponował wodę. Był starszy niż pozostali, miał zawinięte, wypomadowane wąsy i coś z ojcowskiej czułości w oczach.
- A więc. Pan Piotr Marski, tak?
Piotr milczał, wiedzieli, że to on. Po co miał odpowiadać. Znali go i mieli go.
- Tak? - powtórzył przesłuchujący.
- Tak. - odpowiedział w końcu Piotr.
- Wie pan, dlaczego się tutaj znalazł?
- Poznałem tę dziewczynę, znaczy poderwałem ją. Po pijanemu... To znaczy w przypływie namiętności poszliśmy do łóżka. Nie odezwałem się więcej, a ona dzwoniła.
- Zgadza się. Jest pan oskarżony o złamanie serca i to najprawdopodobniej z premedytacją. Czy przyznaje się pan do winy?
Piotr znowu zamilkł, spuścił oczy. Jego brat, starszy o lat jedenaście opowiadał mu o czasach, kiedy takie rzeczy nie były zbrodnią. Kiedyś ludzie spotykali się i rozchodzili normalnie, bez ingerencji prawa. Kiedyś jedyną karą za czyjś płacz były wyrzuty sumienia.
- To nie jest wina. - wywarczał Piotr - to była pomyłka. Mogę się z nią umówić i normalnie porozmawiać. Wytłumaczyć, może nawet przeprosić. Poniosło nas obydwoje, a ona wszystko błędnie zinterpretowała...
Strażnik spojrzał na niego długo i wymownie. Coś zmieniło się w jego twarzy, jakby stężało. Ojcowski błysk w oczach zamienił się w bynajmniej nie ojcowski gniew.
- Ta kobieta cierpiała, przeszła prawdziwą gehennę! Przeciągnął ją pan przez piekło nagłego rozczarowania i prawdopodobnie zostawił nieusuwalną skazę na jej osobowości! I pan nazywa to zwykłą pomyłką?! Tak się składa, że to nie jest policja. Nie będzie żadnego procesu ani innych racjonalnych bzdur. Przypływ szczerego gniewu w świetle prawa daje mi możliwość, natychmiastowego wydania wyroku. Brać go!!!
Dwóch stojących w drzwiach Strażników chwyciło Piotra za ramiona, jeden zarzucił na głowę kaptur wypełniony od środka neurotodami - czuciowy odpowiednik krzesła elektrycznego. Piotr wyrywał się i płakał, a w tym samym czasie wąsaty oficer miotał się po sali.
- Będziesz drwił z uczuć synu węża, oślizgły kamieniu pozbawiony serca!? Będziesz wyśmiewał własną zbrodnię?! Ja ci pokażę. Skazuję cię na karę siedmiu lat melancholijnego smutku!
Neurotody w kapturze zabuczały cichym wyładowaniem elektrycznym, prąd uderzył w skronie Piotra i całkiem nagle świat stał się szary, dźwięki bardziej powolne i jakby cmentarnie dzwoniące, a w jego głowie pojawiła się niedająca się zaspokoić tęsknota za czymś nieokreślonym

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.