czwartek, 14 stycznia 2016

Psychol

Po torach tramwajowych pełzł wąż. Z jego gigantycznej głowy wyrastały rogi dotykające czubkami trakcji elektrycznej.  Gad spiął zwoje i z głośnym sykiem zatrzymał się na przystanku. Otworzył paszczę i wypluł pasażerów na chodnik. Zwymiotowani ludzie potoczyli się po betonie jak szmaciane lalki. Niezdarnie wyplątywali się z żywego kłębowiska ciał i strzepując wydzielinę oddalali się w swoją stronę.
Marcin przez chwilę gapił się na rogatego gada, do którego pyska pchała się kolejna tura podróżnych. Zdecydował, że na spotkanie z psychiatrą jednak pójdzie piechotą. Spojrzał na zegarek. Za dwanaście trzecia. Niecały kwadrans do wizyty. Musiał się pospieszyć. 

czwartek, 24 września 2015

Protezy

Kewin był typowym, polskim czterdziestolatkiem. Zgorzkniały, przepracowany, z ogromnym kredytem na karku i niezwykle roszczeniowymi dziećmi. Kiedy problemy zaczynały go zbytnio przygniatać, spotykał się z Dżejsonem. Kumpel z pierwszej pracy, człowiek sukcesu, niezależny społecznie i finansowo. Podczas tych spotkań obydwaj korzystali. Dżejson wykorzystywał je, by wymądrzać się i nadymać jak paw. Kewin z kolei przez chwilę miał wrażenie, że spływa na niego część zajebistości kolegi.
Aktualnie siedzieli naprzeciw siebie i sączyli Whisky.
- Mój syn. - powiedział Kewin - Wszczepił sobie cybernetyczną rękę.
- Młodość musi się wyszaleć. - nawet frazesy brzmiały w ustach Dżejsona znośnie. Może nie mądrze, ale znośnie. - Ty też zrobiłeś sobie tatuaż, jak miałeś szesnaście lat.
- Tak, ale nie uciąłem sobie ręki, żeby zamontować w jej miejsce ramię Robocopa.
- Bo w naszych czasach nie było? - zaryzykował Dżejson
- Myślę... Myślę, że to nie mój klimat. To coś ma wbudowane miniaturowe rakietnice. Pociski robią dużo huku i nic poza tym, ale i tak mnie jakoś przerażają.
- Słuchaj, Kewin... Gadasz tak, jakbyś nigdy nie chciał zaimponować dziewczynie. Pewnie w jego klasie jest jakaś pietnastoletnia laska, która leci na gości z metalowymi częściami. A poza tym to nie jest znowu aż tak wielki problem, jak kiedyś... Jak mu się znudzi, sklonuje sobie nową rękę i przyszyje.
No właśnie, klonowanie. Kolejna rzecz, której Kewin się bał. W razie wypadku organy można było szybko wyhodować na specjalnej pożywce. Ostatnio na ulicach pojawiły się automaty klonujące. Wyrzucały nieporadne twory, podróbki ludzi, które obumierały maksymalnie w ciągu paru dni. Z  tych maszyn korzystały między innymi pobożne nastolatki. Kopiowały siebie i wysyłały klona z chłopakiem do łóżka. Ich mężczyzna był zadowolony, a one pozostawały technicznie czyste.
- Coś widzę, że się zamyśliłeś. Spadajmy do klubu...
Kewin miał nadzieję, że będą tylko siedzieli i pili. Wolno i niezbyt intensywnie. Mimo wszystko wstał i podążył za kolegą.

czwartek, 27 sierpnia 2015

Geniusze Zła

Jack Cooper postanowił, że kończy z patriotyzmem. Wujek Sam może pochylić swoją patykowatą postać i pocałować go w dupę. Jeśli Stany Zjednoczone jeszcze kiedyś wdadzą się w wojnę, on nie zamierza się mieszać. Jego przedsiębiorstwo kosmetyczne - Cooper Beauty - nie było duże. A mimo to przez trzy lata dostarczało darmowe mydło do kilku jednostek. Jack pomagał zaopatrywać armię z dwóch powodów. Po pierwsze wierzył, że każdy Amerykanin powinien wspomagać dzielnych żołnierzy. Po drugie bardzo solidnie mu obiecano, że otrzyma udział w wojennych łupach.
Spodziewał się hitlerowskiego złota, być może dużego kontyngentu odczynników chemicznych. Tymczasem jego firma zajmująca się głównie produkcją pomadek i soli kąpielowych otrzymała na wyłączność usługi trzech nazistowskich naukowców. Dwóch było szalonych, trzeci jedynie pieprznięty. Wszyscy wcześniej pracowali przy tajnej broni Rzeszy...

czwartek, 23 lipca 2015

Eden

Ogród Eden nie prezentował się szczególnie obiecująco. Większość podłoża stanowiła goła gleba. Trawa była żółta i rosła w nierównych kępach. Drzewo poznania dobrego i złego jeszcze do końca nie wyrosło, ale już usychało. Na krzywych gałęziach widniały małe i pomarszczone owoce. Gdzieś pomiędzy nimi głową w dół zwisał wąż przypominający przerośniętą glizdę.

sobota, 27 czerwca 2015

Emu

Obudziła go w środku w nocy. Allen sięgnąć po telefon leżący na stoliku. Zrobił to odruchowo, bo chciał, żeby świdrujący dzwonek umilkł. Kiedy jednak już trzymał słuchawkę w dłoni, podniósł ją do uszu i wychrypiał:
- Haloooo?
- Allen?
- Tak.
- Dobrze cię słyszeć. Tutaj Missy.
- Jaka Missy?
- A no tak. Nie wiesz, jak mam na imię. Znamy się z poprzedniego wcielenia. Byliśmy razem strusiami.
Allen obejrzał się na śpiącą w rozgrzebanej pościeli żonę. Wstał i chyłkiem przeszedł do pokoju dziennego. Zamknął za sobą drzwi. 
- Emu - powiedział - byliśmy emu.
- A to takie podobne. - szczebiotała Missy.
Pamiętał ją dosyć dobrze. Ptasi móżdżek nawet jak na przedstawiciela rodziny kazuarowatych. Uganiał się za nią po pustkowiach Autralii jeszcze przed swoimi narodzinami. Trzy razy starał się o nią podczas godów. Raz mu się udało.
- Słuchaj, też mieszkam w Nowym Yorku. Spotkamy się na kawę? - przerwała ciszę.
Przypuszczał, że Missy czegoś chce. Jako ptak też czasem się do niego przymilała, a później okazywało się, że robiła to tylko po to, żeby wyjeść znalezione przez niego pasikoniki. Mimo wszystko odpowiedział:
- Tak. Jutro w centrum. Cafe de La Rouge przy dziewiętnastej przecznicy.

środa, 6 maja 2015

Fale

Janek kupował bułki. Stał przy kasie osiedlowego marketu i pieczołowicie liczył wyszperane z portfela drobne. Terminal się zepsuł. Nie mógł zapłacić kartą, a na wycieczkę do bankomatu zdecydowanie nie miał ochoty. Wytapirowana na rudo ekspedientka liczyła sobie najwyżej metr sześćdziesiąt wzrostu. A pomimo to jakoś udawało jej się patrzeć na niego z góry. Odliczył złoty pięćdziesiąt dziewięć, rzucił je na ladę, poczuł mrowienie. Przez jego ciało przeszedł dreszcz. Nieprzyjemnie przepłynął po zębach, zabębnił urywanym bólem w głowie, otarł się o żołądek wywołując uczucie podobne do mdłości. Monety opadły na podkładką. Zadźwięczały metalicznie i jakby grubo. Ekspedientka uśmiechnęła się. Była schludną, przyjazną kobietą w średnim wieku. Rude włosy spinała na czubku głowy w kok.
- Brakuje pół guldena - zaszczebiotała uprzejmie.

czwartek, 12 marca 2015

Święte Miejsce

Teometr tykał coraz bardziej intensywnie. Ksiądz Jakub spojrzał na urządzenie. Pokazywało w tym momencie rekordowo wysokie stężenie Boga - bo aż 3 459 Janów Pawłów. Cały kompleks Lourd wraz z setkami pielgrzymów zgromadzonych na wieczornej mszy był w stanie wykazać 500 jednostek. I to w najlepszym wypadku, bo niekiedy ilość Boga, jaką dało się wykryć w sanktuarium, drastycznie malała. Eksperci podejrzewali, że spadki są powodowane tym, iż w niektóre dni duże ilości pielgrzymów przysypiają w ławkach zamiast się modlić. Tykanie robiło się coraz bardziej uciążliwe. Każdy dźwięk, każdy mechaniczny brzdęk ksiądz Jakub odbierał teraz jakby było złośliwym pukaniem w środek czoła. Projektanci popełnili znaczący i jednocześnie trywialny błąd... Dźwięku nie dało się w żaden sposób wyciszyć. Można było owszem wyłączyć, odciąć dopływ prądu, ale w tym momencie księdzu zależało na porównywaniu odczytów. Teometr z mrówczym uporem, nieustannie informował o dużych ilościach wykrywanych jednostek. Buczał teraz tak, że każdego doprowadziłby do szału. Ksiądz Jakub ze wstydem zauważył, że przeszkadza mu wysokie stężenie Boga w powietrzu i przeżegnał się.