środa, 6 maja 2015

Fale

Janek kupował bułki. Stał przy kasie osiedlowego marketu i pieczołowicie liczył wyszperane z portfela drobne. Terminal się zepsuł. Nie mógł zapłacić kartą, a na wycieczkę do bankomatu zdecydowanie nie miał ochoty. Wytapirowana na rudo ekspedientka liczyła sobie najwyżej metr sześćdziesiąt wzrostu. A pomimo to jakoś udawało jej się patrzeć na niego z góry. Odliczył złoty pięćdziesiąt dziewięć, rzucił je na ladę, poczuł mrowienie. Przez jego ciało przeszedł dreszcz. Nieprzyjemnie przepłynął po zębach, zabębnił urywanym bólem w głowie, otarł się o żołądek wywołując uczucie podobne do mdłości. Monety opadły na podkładką. Zadźwięczały metalicznie i jakby grubo. Ekspedientka uśmiechnęła się. Była schludną, przyjazną kobietą w średnim wieku. Rude włosy spinała na czubku głowy w kok.
- Brakuje pół guldena - zaszczebiotała uprzejmie.
Jahim, który jeszcze chwilę temu był Jankiem, zachwiał się. Zamrugał, przetarł czoło, potrząsnął głową, by szybciej przystosować się do zmian. Metamorfozie uległo nie tylko jego imię, ale też język. Słowa, które krążyły pod jego czaszką, zdecydowanie pochodziły z jakiejś odmiany niemieckiego. Spojrzał do portmonetki. Leżało w niej najwyżej trzydzieści fenningów.
- Jak pan nie ma, to nie problem. Jutro pan doniesie. - powiedziała ekspedientka.
Jahim zabrał bułki, włożył je do modnej aktualnie sakwy na pasie i wyszedł z marketu. Osiedle było czyste, nawet eleganckie. Wszystkie bloki ustawione w równe rzędy i świeżo odmalowane. Na każdym powiewała czerwona flaga z cesarskim, dwugłowym orłem. Po kiełkującej dopiero trawie swobodnie spacerowały psy. Za nimi uganiali się negrowie mający za zadanie uprzątać po czworonogach nieczystości. Cesarstwo Austro-Węgiersko-Słowacko-Polskie było ostatnim krajem Europy, w którym praktykowano niewolnictwo. Jahim nie popierał nieodpłatnej pracy, ale też nie miał najmniejszego zamiaru sprzeciwiać się woli cesarza...
Od domu dzieliło go tylko parę kroków. Odrzucił propozycję jednego z negrów, który chciał mu pomóc nieść zakupy. Miły spacer i już stał przed drzwiami do klatki. Wyciągnął rękę w kierunku domofonu. Palec zaświerzbił, przelotna drzazga bólu uderzyła w skroń, zęby charakterystycznie zdrętwiały. Zamiast domofonu widniała przed nim potężna, bogato zdobiona szafa. Jej centrum stanowił mechanizm korbowy. Z prawej strony wystawały dwie potężne tuby - nadawcza oraz odbiorcza. Juan ponownie się otrząsnął, przetrawił nowe imię, sięgnął po kolei do każdej z korbek i wykręcił na nich odpowiednią kombinację obrotów. Potężne wrota otwarły się przed nim z głośnym chrzęstem. Z górnej tuby powitalnie zapiał mechaniczny paw. Windą napędzaną przez wodny mechanizm wjechał na trzecie piętro. Pominął jedzenie bułek, które w międzyczasie zmieniły się w słone kołacze. Zrzucił marynarkę z szerokim żabotem i jak długi padł na atłasowe łoże.
Obudziło go silne kichnięcie. Własne. Leżał na cienkim materacu. Ścienny zegar, którego wskazówki posuwały się w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, podawał godzinę dziewiątą. A mimo to na zewnątrz było ciemno. Janek, Jahim, Juan, który teraz zamienił się w Yanna, gdzieś pod skórą wiedział, że jest rano. A na zewnątrz panowały szarzejące ciemności. Przypomniał sobie. Pamięć dostroiła się do rzeczywistości. Jeśli zmiana zachodziła podczas snu, czasami zajmowało jej to odrobinę więcej czasu. Polska znajdowała się w strefie nocy polarnej. Yann zamknął okno. To ono było przyczyną kichnięcia. Kiedy szedł spać, jeszcze mieszkał w strefie ciepłego klimatu. Kolejna fala przerzuciła go do świata, w którym było cholernie zimno...
Zadźwięczał dzwonek do drzwi. Głośno, donośnie, jakby cmentarnie. A może po prostu normalnie? Może to noc polarna sprawiała, że wszystko wydawało się o wiele bardziej ponure? Yann poprzedniego dnia nie zdjął ubrania. Więc teraz po prostu wstał i podszedł do drzwi. Odsunął wizjer i spojrzał na zewnątrz.
Mężczyzna. Już dawno przekroczył wiek średni. Dosyć masywny. Grubą twarz okalały siwe bokobrody - normalny element współczesnej mody męskiej. Yann go nie znał. Ale czy to o czymkolwiek świadczyło? Mogło się zdarzyć, że jego pamięć dalej nie wskoczyła na odpowiednie tory.
Mężczyzna znowu pociągnął za sznur dzwonka. Odczekał, aż wybrzmi cmentarne dudnienie i odezwał się.
- Panie Yann. Panie Kochinnen. Wiem, że pan tam jest. Przyszedłem, żeby panu pomóc...
Yann dalej milczał. Nieznajomy stał chwilę w niecierpliwym oczekiwaniu, po czym ponownie się odezwał.
- Panie Yann. Nie znamy się, ale ja wiem o pana, hmm, przypadłości. Wiem, że pan wędruje, czy jakkolwiek pan to nazywa.
Yann ponownie się zawahał. Odblokował ciężkie zasuwy i wpuścił nieznajomego do środka.
- Dzięki bogom, że pan znalazł na tyle rozumu w głowie. Dr. Blatzen, Pave Blatzen..- nienzajomy przedstawił się. Wcisnął Yannowi swoją potężną łapę. Odwiesił gruby płaszcz na kołek i wziął gospodarza mieszkania pod ramię, by przeprowadzić do salonu...
- Panie Kochinnen możemy nie mieć szczególnie dużo czasu. Zajmuję się fizyką transwymiarową. Praktyczną. Co oznacza, że nie mam zbyt dużo roboty... Badam przepływ rzeczy i ludzi pomiędzy rzeczywistościami alternatywnymi. Moje sondy od dawna głupiały... Jednocześnie wskazywały na pana mieszkanie. Dzisiaj w nocy dostały kompletnego szmergla. Mam teorię, że pan... Że pan podróżuje pomiędzy wymiarami. Tak mi wychodzi z odczytów. Mam rację?
- Tak.
- Jak to następuje? Wybiera pan świadomie? Otwiera pan portale, czy po prostu przepływa...
- Ja to nazywam falami. Przychodzą z reguły kilka razy w tygodniu. Ostatnio częściej. W ciągu ostatniej doby trzy razy...
- Jak to działa?
- Jestem jednym człowiekiem, a chwilę później innym. Żyjącym w całkowicie innym świecie. Zmienia się wszystko. Łącznie z moim nazwiskiem i pamięcią...
- Na bogów! Zgłaszał to pan kiedykolwiek? Gdziekolwiek? Kontaktował się pan z ludźmi nauki?
- Nie.
- O, to ciekawe. Dlaczego nie?
- Myślałem, że wszyscy tak mają.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.