Kewin był typowym, polskim czterdziestolatkiem. Zgorzkniały, przepracowany, z ogromnym kredytem na karku i niezwykle roszczeniowymi dziećmi. Kiedy problemy zaczynały go zbytnio przygniatać, spotykał się z Dżejsonem. Kumpel z pierwszej pracy, człowiek sukcesu, niezależny społecznie i finansowo. Podczas tych spotkań obydwaj korzystali. Dżejson wykorzystywał je, by wymądrzać się i nadymać jak paw. Kewin z kolei przez chwilę miał wrażenie, że spływa na niego część zajebistości kolegi.
Aktualnie siedzieli naprzeciw siebie i sączyli Whisky.
- Mój syn. - powiedział Kewin - Wszczepił sobie cybernetyczną rękę.
- Młodość musi się wyszaleć. - nawet frazesy brzmiały w ustach Dżejsona znośnie. Może nie mądrze, ale znośnie. - Ty też zrobiłeś sobie tatuaż, jak miałeś szesnaście lat.
- Tak, ale nie uciąłem sobie ręki, żeby zamontować w jej miejsce ramię Robocopa.
- Bo w naszych czasach nie było? - zaryzykował Dżejson
- Myślę... Myślę, że to nie mój klimat. To coś ma wbudowane miniaturowe rakietnice. Pociski robią dużo huku i nic poza tym, ale i tak mnie jakoś przerażają.
- Słuchaj, Kewin... Gadasz tak, jakbyś nigdy nie chciał zaimponować dziewczynie. Pewnie w jego klasie jest jakaś pietnastoletnia laska, która leci na gości z metalowymi częściami. A poza tym to nie jest znowu aż tak wielki problem, jak kiedyś... Jak mu się znudzi, sklonuje sobie nową rękę i przyszyje.
No właśnie, klonowanie. Kolejna rzecz, której Kewin się bał. W razie wypadku organy można było szybko wyhodować na specjalnej pożywce. Ostatnio na ulicach pojawiły się automaty klonujące. Wyrzucały nieporadne twory, podróbki ludzi, które obumierały maksymalnie w ciągu paru dni. Z tych maszyn korzystały między innymi pobożne nastolatki. Kopiowały siebie i wysyłały klona z chłopakiem do łóżka. Ich mężczyzna był zadowolony, a one pozostawały technicznie czyste.
- Coś widzę, że się zamyśliłeś. Spadajmy do klubu...
Kewin miał nadzieję, że będą tylko siedzieli i pili. Wolno i niezbyt intensywnie. Mimo wszystko wstał i podążył za kolegą.