Janek kupował bułki. Stał przy kasie osiedlowego marketu i pieczołowicie liczył wyszperane z portfela drobne. Terminal się zepsuł. Nie mógł zapłacić kartą, a na wycieczkę do bankomatu zdecydowanie nie miał ochoty. Wytapirowana na rudo ekspedientka liczyła sobie najwyżej metr sześćdziesiąt wzrostu. A pomimo to jakoś udawało jej się patrzeć na niego z góry. Odliczył złoty pięćdziesiąt dziewięć, rzucił je na ladę, poczuł mrowienie. Przez jego ciało przeszedł dreszcz. Nieprzyjemnie przepłynął po zębach, zabębnił urywanym bólem w głowie, otarł się o żołądek wywołując uczucie podobne do mdłości. Monety opadły na podkładką. Zadźwięczały metalicznie i jakby grubo. Ekspedientka uśmiechnęła się. Była schludną, przyjazną kobietą w średnim wieku. Rude włosy spinała na czubku głowy w kok.
- Brakuje pół guldena - zaszczebiotała uprzejmie.