Wydrążone rogi powędrowały w górę, a następnie zadudniły o stół. Część ich zawartości znalazła się w gardłach, a część pozostała na plecionych brodach. Ręce rzuciły się na mięso. Wprawnie rozszarpywały upieczone w całości kury, gęsi i barany, z rzadka tylko pomagając sobie nożami. Pan Patryk siedział i patrzył w swój róg w dalszym ciągu napełniony piwem. Pijał tylko Żywca, tylko puszkowego i to na dodatek niezbyt często. Jak się okazało w Valhalli nie serwowali puszkowego Żywca. Mieli jedynie to tutaj piwo niepasteryzowane, niefiltrowane, mętne - gęstą ciecz o konsystencji zupy. Pan Patryk wypił łyk i skrzywił się. Westchnął i sięgnął po leżący przed nim na stole kawałek suszonej ryby. Talerzy też w Valhalli nie mieli. I tak dobrze, że dieta martwych wikingów obfitowała w ryby. Gdyby nie paski suchego dorsza pan Patryk musiałby za całą kolację uznać surową rzepę honorowo pełniącą tutaj funkcję surówki. Umarł we wtorek, minęły trzy dni, więc dzisiaj musiał być piątek, a on jako katolik w piątki mięsa nie jadał. Nawet po śmierci i nawet w Valhalli.
- Patryk!!! - ryknął jego sąsiad, siedzący z lewej strony - Jak ja cię chłopie lubię! Pobijmy się na topory!
Pan Patryk otworzył usta. Miał chytry plan, aby asertywnie lecz stanowczo zaprotestować. Niestety ktoś już wsunął mu do ręki topór. Sąsiad, noszący bodajże imię Knut, też dobył swojej broni.
- Orientuj się!!! - ryknął współbiesiadnik.
Pan Patryk niestety się nie orientował i ostrze nadspodziewanie gładko zanurzyło się w jego czaszce. Poczuł ból i krew spływającą gorącymi strumieniami po policzkach, a następnie osunął się na podłogę.