Byli inni. Żadne tam odmienni, po prostu inni. Różnili się od ludzi wszystkim, czym tylko się dało. Michal stał przy oknie schronu i patrzył przez szybę na szalejącą za oknem burzę zdecydowanie zbyt dużych, wielokątnych liści. Planeta była bardzo przewidywalna z meteorologicznego punktu widzenia. Porywisty wiatr wiał tutaj prawie przez cały czas. Każde wyjście na zewnątrz groziło zdmuchnięciem. Dlatego przed opuszczeniem schronienia należało dociążyć się specjalnym pasem. Obcy nie mieli tego problemu. Ich długie, pałąkowate ciała wrastały w ziemię. Pojedyncza, podobna do pnia noga cały czas zagłębiała się w glebę. Wyrastające z jej podstawy korzenie, odrobinę podobne do macek, ryły glebę i w ten sposób ciągnęły ciało do przodu. Michal wiedział to wszystko z raportów sond - małych upierdliwych robotów, które badały powierzchnię globu. Sam jeszcze nie miał przyjemności spotkać się z żadnym z tubylców. Aż do teraz.